fot. Mariusz Forecki

Postawmy na swojskie bestie

Bestie z mitów skandynawskich, frankofońskich, rosyjskich czy białoruskich, dawno doczekały się książek o sobie. Ich słowiańskie odpowiedniki traktuje się po macoszemu, choć przerażają w równym stopniu. Potrafią też rozbawić, jak Cycocha o żelaznych piersiach, postrach szabrowników – opowiada Paweł Zych, ilustrator i współtwórca „Bestiariusza słowiańskiego”.

SEBASTIAN GABRYEL: W ubiegłym roku na półki polskich księgarń trafiła druga część „Bestiariusza słowiańskiego”, stworzonego przez pana wspólnie z Witoldem Vargasem. Słowianie nie gęsi, swoje bestie mają – przez setki lat historia budowała olbrzymi i barwny świat słowiańskich wierzeń ludowych. Skąd pomysł na zebranie ich w formie kompendium?

PAWEŁ ZYCH: „Bestiariusz słowiański” to był nasz wspólny pomysł. Zanim poznaliśmy się z Witkiem, on stworzył książkę na temat mitologii greckiej – w domyśle dla dzieci: o pegazach, cyklopach i tego rodzaju stworkach. Te rysunki bardzo mi się spodobały. Niedługo później doszliśmy do wniosku, że coś podobnego warto byłoby zrobić wspólnie, jednak w oparciu o nasze wierzenia.

Nie chodziło nam jednak o istoty, wyjęte z dawnych, prasłowiańskich i przedchrześcijańskich wierzeń, bo w surowej formie pisemnej one po prostu się nie zachowały. Interesowały nas słowiańskie wierzenia ludowe. Nie polskie, ale dotyczące znacznie szerszego obszaru, zajmowanego przez całą Rzeczpospolitą, zamieszkałego przez Ukraińców, Białorusinów, Łemków, Mazurów i wiele innych grup. Bestie z mitów skandynawskich, frankofońskich, rosyjskich czy białoruskich, dawno doczekały się książek o sobie. Tymczasem ich słowiańskie odpowiedniki wciąż traktowane są po macoszemu.

Boom rozpoczął się dopiero kilka lat temu, wraz z sukcesem „Wiedźmina”. Na Pomorzu powstaje muzeum wierzeń słowiańskich, powstał ruch odkrywający te wierzenia na nowo. Kiedy w 2010 roku rozpoczynaliśmy pracę, niczego takiego jeszcze nie było.

 

Wiele postaci przedstawionych w „Bestiariuszu” może przerażać, są jednak i takie, które wywołują szczere rozbawienie. Cycocha, miażdżąca żelaznymi piersiami szabrowników cudzych ogrodów, jest najbardziej jaskrawym z przykładów? [śmiech]

Wyobraźnia ludowa nie znała granic. Jedyną, o jakiej można tu mówić, był świat dookoła. Te wierzenia nie służyły temu, by coś sobie poopowiadać – przerazić się albo pośmiać. One miały wyjaśniać świat. Tłumaczyły jego mechanizmy, nawet jeśli nie wierzono we wszystko to, o czym opowiadano. Wspomniana Cycocha to bardzo popularny motyw we wierzeniach słowiańskich.

Bestiariusz słowiański

Paweł Zych, Witold Vargas, „Bestiariusz słowiański”, Wydawnictwo Bosz, Olszanica, 2017

Takich stworów jak ona można wymieniać w nieskończoność. Właściwie wszystkie choroby były wówczas tłumaczone ich obecnością. Na przykład kołtun traktowany był jako żywa istota. Dziś to słowo kojarzy się raczej z kołtuństwem i zacofaniem, tymczasem w dawnych czasach wierzono, że kołtun wyciąga przez głowę szkodliwe substancje, krążące w organizmie człowieka. Pozostawienie go na głowie było zabiegiem czysto higienicznym [śmiech].

 

W pierwszej części swojej książki skupiliście się na skrzatach, wodnikach i rusałkach, o których większość z nas słyszała. W drugiej przypominacie o stworach nieco już zapomnianych – biziach, kadukach, samojadkach…

Rysowanie tych stworków wiązało się z wielką frajdą, jednak zarówno dla mnie, jak i dla Witka, najważniejsze są legendy. Opowieści czasem przerażające, a czasem śmieszne, jednak zawsze tętniące życiem. Tworząc pierwszą część „Bestiariusza”, jak i kolejne książki z serii „Legendarz” – choćby „Święci i biesy” czy „Duchy polskich miast i zamków” – dotarliśmy do ogromnej ilości bardzo słabo znanego materiału. Z początku trudno nam było go ogarnąć. Tym samym, w trakcie prac nad poszczególnymi częściami cyklu, poznawaliśmy coraz to nowe stworki. Musiały poczekać na swój moment, wkrótce nazbierało się ich tyle, że pomyśleliśmy o drugiej części „Bestiariusza”.

Nie planujemy wydawać trzeciej, bo nie chcemy się powtarzać. W mitach greckich, centaur czy cyklop zawsze opisywane były w bardzo podobny sposób. Tymczasem specyfiką słowiańskich wierzeń ludowych są – czasem bardzo niewielkie – różnice pomiędzy poszczególnymi bestiami. Nie chcemy pięć razy opisywać niemal tej samej istoty. Zwłaszcza, że materiału na inne książki mamy wciąż zbyt wiele.

 

W jednym z internetowych komentarzy na temat „Bestiariusza” ktoś słusznie zwrócił uwagę, że tysiące współczesnych Słowian kolekcjonuje japońskie Pokémony, nie mając zielonego pojęcia, jak różnorodny i fascynujący jest ich rodzimy świat fantastycznych stworzeń. Co pana zdaniem jest jego największą wartością i siłą?

Mówiąc o jego potencjale, warto wrócić do wspomnianego przeze mnie „Wiedźmina”, a zwłaszcza do jego trzeciej części, „Dziki Gon”. Twórcy wykorzystali nasz „Bestiariusz” na potrzeby bestiariusza do gry. Chyba każdy z nas choć raz słyszał o biesie czy południcach. Dlatego, choć zwykle nie mamy na ich temat obszernej wiedzy, wydają się nam swojskie, w pewnym sensie bliskie naszemu sercu. I to właśnie jest ich największą siłą. Widać to nie tylko po „Wiedźminie”. O wierzenia ludowe, opisane między innymi w Bestiariuszu Słowiańskim, oparta jest również gra karciana, komiksy czy właśnie gra à la Pokémony.

Bestiariusz słowiański

Paweł Zych, Witold Vargas, „Bestiariusz słowiański”, cz. II, Wydawnictwo Bosz, Olszanica, 2017

Wielu czytelników Waszego cyklu zwraca uwagę na popkulturowy potencjał słowiańskich potworów. Widzą je choćby w roli bohaterów gier i filmów, bo trolle i elfy ze skandynawskich wierzeń ludowych chyba się nam już przejadły. Zacznie się boom na wschodnioeuropejskie stwory?

Ich potencjał z pewnością nie został jeszcze wykorzystany. „Wiedźmin” był pewnym przełomem, jednak nasza fantastyka ludowa wciąż pozostaje nieznana w większości krajów Europy. Naszym celem jest jej popularyzacja. Chcemy, by seria „Legendarz” była tego zaczynem, podstawą. W „Bestiariuszu słowiańskim” nie opisujemy legend – to wykrystalizowane prezentacje stworów, wyciętych ze swojego kontekstu. Zamiast przedstawiać dwadzieścia podań o wodniku, woleliśmy w krótki i przystępny sposób opisać, jak postrzegano go w danych czasach. Współczesna kultura nastawiona jest na szybki przekaz. Nikomu nie chce się drążyć, szczególnie w historiach, które często są bardzo surowe, wymagają sporej wyobraźni i specyficznego podejścia. One wymagają obróbki, przełożenia na współczesny język.

 

Sukces komercyjny „Bestiariusza” udowadnia, że Polacy są żywo zainteresowani jego tematyką. Dlaczego nasza współczesna kultura sięga po nią tak rzadko?

W siermiężnym okresie PRL-u legendy cieszyły się sporą popularnością, w formie książek wydawano je nawet w stutysięcznych nakładach. To skończyło się po 1989 roku, kiedy kultura ludowa stała się obciachem, synonimem minionej epoki. To był odwrót, który powoli wyhamowuje dopiero teraz. Dziś Polacy odkrywają legendy w wymiarze regionalnym, lokalnym. Zaczyna się wydawać legendy poszczególnych powiatów, choć zwykle jeszcze w niskich nakładach, słabo opracowane i bez odpowiedniej oprawy graficznej.

 

Jest pan autorem albumów komiksowych „Kotlet i Zombi: Chomik zagłady” i „Infamis 1: Bohater”. Czym różni się praca rysownika komiksów od pracy ilustratora?

W przypadku komiksów, praca jest dużo bardziej żmudna i nie tak różnorodna. Komiks musi zawierać konkretną, spójną narrację. Tworzenie go przypomina realizację filmu. Tę samą przestrzeń trzeba przedstawić w iluś ujęciach, nie mówiąc o znajdujących się w niej postaciach. Na każdym etapie trzeba szukać takich rozwiązań, aby kadry się nie powtarzały. Komiksy wymagają pełnego zaangażowania od ich twórcy. Osobiście przestałem się nimi zajmować, natomiast bardzo podziwiam tych, dla których są one sposobem na życie.

 

Sądząc po ilości wydawanych przez pana książek, podejrzewam, że nie ma pan czasu na nudę, albo też ucieka od niej, jak bies od święconej wody [śmiech]. Na czym zamierza się pan skupić w najbliższych miesiącach?

Wspólnie z Witoldem chcemy stworzyć książkę dla dzieci. W zasadzie wszystkie części „Legendarza” powstały z myślą o starszej młodzieży. Warto podkreślić, że bajki, baśnie, legendy czy podania ludowe, oryginalnie nie były tworzone dla najmłodszych. Zazwyczaj nie są to sympatyczne historyjki, często wręcz przerażające i makabryczne. Chcemy je wygładzić, pozbawić elementu potworności. Bo choć legendom na pewno daleko do horroru, to jednak taki surowy opis wampira albo strzygi, mógłby dzieci przerazić.

Kiedy słyszę, że czyjaś trzyletnia córka uwielbia „Bestiariusz”, to włosy mi dęba stają [śmiech]. W naszej książce postaramy się ukazać, jak wyglądało życie w dawnych czasach, zwłaszcza na wsi, nie uciekając przy tym od fantastyki. Mam nadzieję, że uda się nam ją wydać jeszcze w tym roku.

 

PAWEŁ ZYCH – ilustrator i twórca komiksów. Urodzony w Starachowicach, od 20 lat mieszka i pracuje w Poznaniu. Zdobywca Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi. Swoje prace publikował w „Lampie”, francuskim „Spirou”, czeskim „Argh!”, polskich czasopismach i antologiach komiksowych, m.in. „Wszystko, co chciałbyś wiedzieć o piłce” i „Opowieści tramwajowe”. Na swoim koncie ma pełnometrażowe autorskie albumy: „Kotlet i Zombi: Chomik zagłady” i „Infamis 1: Bohater”. Od 2012 roku – wraz z Witoldem Vargasem – jako autor i ilustrator współtworzy serię „Legendarz”. Cykl opisuje polskie baśnie, legendy i wierzenia ludowe, w jego ramach ukazały się m.in. „Bestiariusz słowiański”, „Duchy polskich miast i zamków” oraz „Święci i biesy”.

 

CZYTAJ TAKŻE: Z poznańskiej płytoteki: Maksymilian Święch

CZYTAJ TAKŻE: Trup w magistracie

CZYTAJ TAKŻE: Porcelanki, portrety z zaświatów

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0