fot. Michał Skąpski

Puch Edredona

Czy można przyrodę poznawać przez wiersze? Co się dzieje, kiedy jedziesz nad Bałtyk, czeszesz lornetką fale, wyławiasz zimowych lokatorów – lodówki i edredony – a chwilę później sięgając po polecony tom wierszy, znów natykasz się na znajome dzioby, sterówki? Gdy równolegle czytana powieść przynosi szczegóły życia ptaka, którego chwilę wcześniej znalazłaś na morzu wiersza?

Mollissima w rozkwicie

 

„(…) bezwietrzne lodowato turkusowe
niebo i kwiat edredonu
na ściętej mrozem wodzie

ranek dwudziesty czerwca”

 

To z trzynastej części „alfabetu” – utworu duńskiej poetki Inger Christensen. Tłumaczony przez trzy lata przez Bogusławę Sochańską (genialną!) „alfabet” wyszedł w Danii w 1981 roku. O samej autorce pisze tłumaczka, że swoją twórczością popycha do szukania w sobie dziecka, również w tym sensie, że dziecko jest jeszcze bliżej przyrody niż dorosły. Christensen, niczym chemiczka, redukowała człowieka do:

 

„elementu wszechświata o takim samym wymiarze i ciężarze gatunkowym jak wszystkie inne”.

 

W jej wierszach możemy być ziębami – sąsiadami brzóz i reniferów. Podmiot liryczny jest jakby wypłaszczony, nie jest narratorem, jest współmaterią wiersza.

 

W tym konkretnym utworze, którego fragment przytaczam, poruszamy się w krajobrazie zredukowanych barw, zimnego turkusu, szarych ciał renów i owiec otulonych poranną mgłą w rozwarstwionym świetle.

I nagle, chyląc się ku końcowi, rozkwita „kwiat edredonu”. To jest ten moment, kiedy wracam jak zacinająca się maszyna i czytam ostatnie wersy kilka razy, aż edredon miękkopiór, Somateria mollissima zakwitnie nie tylko w wierszu, ale i w mojej głowie.

 

Edredony Roya Jacobsena

 

W Collinsie (podręcznym atlasie każdego ptasiarza) funkcjonuje dziś po prostu jako edredon. To u Jana Sokołowskiego w „Ptakach Polski” z 1972 roku znajduję rozwiniętą, pewnie zredukowaną w toku nieustających taksonomicznych poprawek nazwę „edredon miękkopiór”. Wspaniała morska kaczka o masywnej budowie, gdy człapie po plaży, przypomina dronta dodo.

 

„Samiec podczas zbiorowych toków wydaje charakterystyczne, daleko niosące się, głębokie gruchanie «a-uuh-e» (z daleka może przypominać odległego puchacza). Samica wydaje nieprzerwany zduszony chichot, «gak-ak-ak-ak…» Jak odległe pulsowanie silnika motorówki” – podaje niezawodny Collins.

 

U samców nie sposób zapomnieć groszkowo zielonej plamy na karku i pudrowego, delikatnego różu na piersi. Ta zielona plamka jest jak fosforyzujący punkt na falach u wybrzeży Polski, gdzie edredony obserwuję zimą, czy Islandii, gdzie te ptaki gniazdują.

 

Edredon, fot. Michał Skąpski

Edredon, fot. Michał Skąpski

Nie wiem, dlaczego duńska poetka wybrała akurat edredona, choć to może naturalne – ptaki te wychowują młode nie tylko u wybrzeży Islandii, Kanady, Alaski, ale i Danii czy Norwegii. Jest elementem osadzonym w tradycji nie jedynie jako dryfujące na falach zjawisko podobne do kwiatu.

Mollissima (łac. bardzo miękki), miękkopiór, puchówka – wszystkie te określenia edredona wskazują na coś, o czym pewnie już wiecie, a jeśli nie, to wyjaśnienia złożą bohaterowie powieści Roya Jacobsena „Tylko matka”, mieszkańcy maleńkiej wysepki Barrøy, leżącej w świecie powieści gdzieś u wybrzeży Norwegii:

 

„[Kobiety] Poświęciły cały dzień na wyszykowanie domków dla edredonów, kaczek, które jeszcze raz miały wyjść z morza, zbudować swoje będące istnym cudem gniazda, złożyć blade oliwkowozielone jaja i wysiadywać je do czasu, aż kiedyś w maju albo czerwcu wykluje się z nich nowe życie, pisklęta, które w głowie mają tylko jedno: morze”.

 

Zyski z przyjaźni

 

Puch edredona jest jednym z najcenniejszych na świecie. Pozyskuje się go wprost z gniazd, dwukrotnie – gdy jaja są jeszcze wysiadywane przez edredonie matki oraz tuż po wykluciu się małych kaczek. Za pierwszym razem ludzie podściełają zamiast puchu siano, a kaczki szybko uzupełniają straty puchem z własnej piersi. Materiał ten jest niebywale lekki i ciepły, wypełnia się nim luksusowe kołdry. Utrzymuje swoje właściwości tylko dlatego, że edredony pozostają dziko żyjącymi stworzeniami, a niezwykły puch pomaga im żyć na lodowatych wodach.

 

„Czy edredony są tak samo głupie jak ryby, skoro pozwalają się chwytać w te nędzne domki?” – pyta w powieści Jacobsena mały Mathias. – „Ingrid chce powiedzieć coś mądrego o różnicy między zniewoleniem a przyjaźnią, edredony to najwierniejsi przyjaciele człowieka, latem bardziej oswojone niż kury, zimą dzikie jak orły”.

 

Nie ma czegoś takiego jak farmy edredonów, a tradycja budowy domków dla tych ptaków sięga podobno XIII wieku. Akcja powieści Roya Jacobsena dzieje się w połowie XX wieku, po drugiej wojnie światowej.

 

Edredon, fot. Michał Skąpski

Edredon, fot. Michał Skąpski

Dzisiaj puch edredonów zbierają licencjonowani specjaliści. Edredony wiedzą, że w domkach, na terenach chronionych przez ludzi nie grozi im niebezpieczeństwo. Bliskość człowieka gwarantuje lepszą ochronę przed lisami czy mewami. Gra jest warta świeczki, korzyść obustronna.

Na stronie ekologia.pl czytam też, że właściciele domków podkarmiają młode, żeby te zapamiętały, gdzie opłaca im się wrócić w przyszłości, by założyć własne gniazda. Tu zapala się lampka alarmowa, czy to już nie zbyt duże nadużycie, nadszarpnięcie cienkiej linii oddzielającej harmonijne współistnienie od chęci zmaksymalizowania zysków? Nie wiem.

Pomijając ten niepokojący aspekt, czy człowiek w relacji z edredonem nie jest jakąś mutacją gatunku parasolowego? Takiego, który chroni inny, razem z jego środowiskiem? Choć nie do końca zgodna z definicją „umbrella species” to bardzo kusząca wizja, bo znaczyłaby, że człowiek jest ważnym i równorzędnym elementem pewnej przyrodniczej układanki, a w dodatku takim, który ma pozytywny, ocalający wpływ na inne gatunki, a to nam się coraz rzadziej zdarza, czyż nie?

 

Przypisy

Gatunki parasolowe to te, których ochrona pociąga za sobą ochronę innych gatunków i ich siedlisk niejako przy okazji. Dlatego człowiek niespecjalnie podpada pod tę kategorię, choć umówmy się – można w ramach troski o nasz gatunek uznać, że wymaga ochrony, nawet jeśli to ochrona przed nim samym. Książkę „Tylko matka” Roya Jacobsena wydało Wydawnictwo Poznańskie w Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, a przełożyła Iwona Zimnicka. Jest częścią ważnej dla Norwegów serii powieści o Ingrid Barrøy i dodam jeszcze tylko, że zawiera piękny opis spotkania ludzi z finwalami. Wspaniały tom „alfabet” Inger Christensen wydało wydawnictwo Lokator, przetłumaczyła wspomniana w tekście Bogusława Sochańska. Potwierdzenie literackich tropów w faktach znalazłam m.in. w tekście o edredonach autorstwa Kacpra Kowalczyka na stronie ekologia.pl.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
4
Świetne
Świetne
3
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0