Śmierć w kalejdoskopie
Opublikowano:
12 sierpnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Laureatka nagrody im. Stanisława Barańczaka nie bez powodu nie posługuje się czasem przyszłym w swej najnowszej książce. W „Zimowaniu” Honek jest tylko przeszłość i teraźniejszość. To tak, jakby przeczuwała, że świat przedstawiany w tych czułych miniaturach, w których zamknęła rodzajowe sceny z życia prowincji, jest w fazie schyłkowej. Dlatego należy mu się przyjrzeć teraz. Najlepiej z bliska.
To właśnie robi autorka „Zimowania” w swoich wierszach; bardzo osobistych i urzekająco prostych w formie i treści, a jednak intelektualnie i emocjonalnie poruszających.
Urszula Honek w rozmowie dla „Czasu Kultury” mówi, że jej twórczość powinna być zrozumiała „dla wszystkich: nie tylko czytelników poezji i wykładowców akademickich, ale też sołtysa mojej wsi albo proboszcza”.
Sprawdzian z czułości
Dlatego właśnie lektura jej ostatniego tomiku jest przede wszystkim sprawdzianem z czułości i empatii, a niekoniecznie już z erudycji czy orientacji we współczesnej literaturze.
Ci, którym zależy na etykietowaniu, pewnie umieściliby ten zbiór gdzieś między ekopoetyką a poezją o wsi i ludowości, wśród takich poetek jak Małgorzata Lebda, Julia Fiedorczuk czy debiutująca w zeszłym roku Antonina Tosiek.
Autorki nie interesuje jednak zaangażowanie w budowanie czy przywracanie dyskursu na temat prowincji, ludowości czy relacji człowieka z naturą.
Przeciwnie – jej głos jest głosem osoby z wewnątrz, która używa poetyckich narzędzi (co robi zresztą z ascetyczną oszczędnością), by opowiedzieć własną historię, wrócić pamięcią do kilku miejsc, zwrócić na nie uwagę i jeśli tylko się da – ocalić kilka bliskich jej osób od zapomnienia.
Ta wewnętrzna perspektywa, którą posługuje się podmiotka, nie jest jednak jedynym powodem, dla którego wiersze Honek sprawiają wrażenie tak autentycznych. Na podstawie utworów możemy odtworzyć środowisko przeciętnej wielkości prowincji.
W końcu pojawiają się tam państwo K., S., L., T., pani Z., Mirek, Janek, Monika… i czytając, chyba nikt nie ma wątpliwości, że zarówno pod akronimami, jak i wspomnianymi imionami kryją się prawdziwi ludzie.
Dlaczego? Może dlatego, że są tak niepoetycko ludzcy?
przyjaciółka
B. po podstawówce poszła do szkoły gastronomicznej.
w soboty jeździła na wesela i roznosiła dobrze ubite schabowe,
tłusty rosół z marchewką i pietruszką.
podobno nigdy nie wylała nawet kropli i ładnie wyglądała
w granatowym fartuszku. wracała nad ranem autobusem,
pierwsze promienie rozświetlały jej orzechowe włosy. na kolanach
trzymała pakunek z weselnym ciastem, a na zakrętach mocniej
zaciskała palce. wówczas przestała do mnie przychodzić.
Oszczędność wyrazów, wręcz reportażowy sposób kontestowania faktów i relacjonowania wydarzeń sprawia, że tom, jeszcze bardziej niż większość współczesnych poetyckich publikacji wychyla się ku czytelnikowi/czytelniczce i oczekuje od niego/niej własnego udziału w wierszu w formie dopowiedzenia i domysłu.
Tak jakbyśmy patrzyli przez dziurkę od klucza do mieszkania, widząc jedynie część umeblowania. Do uzupełnienia obrazu potrzebna jest nam wyobraźnia, w „Zimowaniu” wiele miejsc pozostało właśnie do wyobrażenia; szczególnie dla tych, którzy nie znają rodzinnej miejscowości autorki.
W tym miejscu przypomina mi się Sylvia Plath z jej trafnym rozróżnieniem: „wiersz jest […], zaciśniętą pięścią, powieść jest jak otwarta dłoń: ma drogi, objazdy, punkty docelowe, linię serca, linię rozumu […]”.
W tym przypadku pisarka dała czytelnikom możliwość znalezienia się gdzieś na rozdrożu, uderzając go treściwością fraz i dając swobodę zbaczania z interpretacyjnej marszruty, zostawiając jednak „otwartą dłoń”, by móc ostatecznie poprowadzić czytającego do końca opowieści.
Cierpkie kategorie uczuć
No właśnie – „opowieści”. Celowo korzystam z terminów związanych z prozą.
Dlaczego? Dzięki umieszczeniu w wierszach regularnie powracających postaci autorce udało się osiągnąć efekt, który jest raczej domeną form prozatorskich – „Zimowanie” opowiada historię, a właściwie kilka historii, które łączy jedna metanarracja.
Być może dlatego, że autorka w podobnym czasie pracowała nad zbiorem opowiadań „Białe noce”? W końcu tamte historie przypominają te zawarte w wierszach, co świadczy o autobiografizmie obydwu książek.
Jeśli rodzaje tomów poetyckich ująć w ramy prostej (i trzeba przyznać — upraszczającej) taksonomii, moglibyśmy dzielić je na te napisane z potrzeby pochwały rzeczywistości i te, które stworzono, by rzeczywistość lustrować, poddawać rozrachunkom i ostatecznie – wyrazić żal nad jej kaprysami.
Innymi słowy – są peany i elegie, panegiryki i treny, dziękczynienie i żal.
„Zimowanie” wzięło się właśnie z tej drugiej, cierpkiej kategorii uczuć, i może dlatego jest to tom tak przejmujący. Szczególnie teraz, w czasie postpandemii.
Nie znaczy to jednak, że książka pozbawiona jest humoru.
Wystarczy wspomnieć wiersz „witalisy”, w którym lisy okazują się tak stereotypowo przebiegłe (czy nie na tym polega właśnie humor? na urzeczywistnieniu się stereotypu w jego przejaskrawionej formie?), że eksploatując spiżarnie po zmarłych mieszkańcach, zapalają nawet światło, żeby oświetlić sobie drogę, a kiedy kończą, okazują się na tyle „uprzejme”, by zgasić je w każdym pokoju.
Warto też przywołać wiersz „straszak”:
straszak
najbardziej lubię sen, kiedy w pokojach jest
jasno od słońca. A. trochę już wie, że nie żyje, ale jest spokojna.
psy śpią na fotelach w kuchni. Pimpek niedługo umrze,
pysk mu już posiwiał. wołamy go z chłopcami,
zwleka się i merda ogonem. chłopcy coraz lepiej mówią
i mniej płaczą. lubią zaglądać do pustej studni,
gdy nagle ktoś robi im za plecami buuuu.
Doskonale tu widać, że Urszula Honek nie boi się łączyć śmiertelnej (nomen omen) powagi z dziecinnie prostym dowcipem. Wiersz funkcjonuje właśnie na tych dwóch antypodach – śmierć, jej akceptacja i młodość, a wraz z nią ciekawość życia, ale też bojaźliwość.
To chłopcy, ledwo otarłszy łzy, chcą zaglądać w nieznane, w głuchą niewiadomą – do „pustej studni”, która pociąga ich tak samo jak przeraża. Studnia w tym przypadku może być symbolem transgresji, przejścia do podziemnego świata, do którego wycieczkę trzeba okupić życiem.
Śmierć – tak poważnie traktowana przez średniowiecze, unosząca się jak widmo (jak tytułowy straszak) nad każdą kolejną z epok, w końcu trawiąca dwudziestowieczną literaturę – wyraża się tu w jakże zabawnej i infantylnej onomatopei „buuu”.
Kobieta kryjąca się pod akronimem A. jest z nią pogodzona (i to jest dopiero sztuka umierania). Oprócz jej i ciekawskich latorośli w wierszu pojawiają się psy, a wśród nich Pimpek, trochę jak Cerber strzegący wejścia do świata zmarłych…
Ile w „Zimowaniu” jest śmierci?
Więcej niż można policzyć na palcach dwóch.
Ograniczę się do kilku przykładów: „chłopca od P. Zasypało w silosie zboże” („uciekinierzy”), „Eleonorze najpierw zapaliły się włosy” („Eleonora”), „poprosiłam ojca: przygotuj niewielki dół, przyjadę późno” („porzeczkowy ogródek, mały cmentarzyk”), „M. znaleziono niedaleko stawu” („na trawie”), „[…] wyobrażam sobie zakrwawiony pysk mojego psa i ulgę, jaką poczuł ptak” („zimna łapa”) „[…] chciałabym objąć/ jednego z nich, bo wiem, że znajdą go na podłodze, na której stoi” („zimowanie”).
Gdyby się uprzeć, to przykładów można wymienić więcej; nawet jeśli nie wszystkie są tak samo sugestywne i nawet jeśli sama śmierć nie jest w nich tak dotkliwie dosłowna, to utwory zdają się uparcie o niej przypominać za każdym razem, kiedy podmiotka wspomina koniec przyjaźni, spacer po cmentarzu, wciąż powracający sen, beznadziejnie pusty staw, a nawet kolejną wyprowadzkę miejscowych…
***
dla Karola Palczaka – autora Świetlówki w stajni
jest już późny wieczór. stoję w drzwiach i wołam matkę.
w stajni jarzy się stara świetlówka, co chwilę gaśnie.
wypatruję ruchu, który potwierdzi, że matka żyje.czekam, aż wyjdzie z ciemności i postawi przede mną
bańkę z mlekiem. jej ubranie będzie pachnieć chłodem,
jakby wróciła z zaświatów.
Filmowe chwyty
Gdyby ktoś pokusił się o ekranizację tomu poetyckiego (co nawiasem mówiąc, mogłoby okazać się niezwykle interesującym przedsięwzięciem), „Zimowanie” byłoby czymś na granicy thrillera i dramatu.
Książka dostarcza nam obrazów, w których podłoga skrzypi („przedpołudnie z Marią”), sznur zwisa ze strychu opuszczonego domu („feeria”), a grabarze zbierają z cmentarza zgniłe kwiaty i poprzewracane znicze („z oddali”).
Samej lekturze towarzyszy coś na kształt rozciągającego się w czasie suspensu; ze świadomością, jaki będzie koniec. Historię o schyłku odbieramy jak przepowiednie Kasandry, ignorując przesłanki o tym, że ten świat niebawem odejdzie, podobnie jak jego mieszkańcy.
disko
wymknęłyśmy się z Moniką.
założyła najlepsze ubrania: obcisłe szorty
i niebieską bluzkę z bistoru. powieki pomalowała
srebrnym cieniem z tysiącem brokatowych drobin.
noc była parna, asfalt wciąż ciepły.
Monika nawet na zewnątrz mówiła szeptem,
jakby nie chciała zbudzić śpiących ludzi.
kiedy się śmiała, zasłaniała dłonią usta,
aby ukryć wybitą górną jedynkę.
wtedy była dla mnie najpiękniejsza.
Podobne do siebie sny
Nad opowieścią o wyludniającej się prowincji unosi się somnambuliczna mgła. Jest zimno, powietrze gęstnieje. W nim zbiera się światło nielicznych latarni. Nieopodal jest kilka pustostanów i domów rodzinnych, w których mieszkańcy śnią niespokojne, bardzo podobne do siebie sny. Ta klisza towarzyszyła mi podczas lektury „Zimowania”.
Urszula Honek doskonale opisuje tę schyłkową atmosferę prowincji; jako naoczna obserwatorka sporządza dla nas kroniki i nekrologi językiem, jaki wydaje się jej najbardziej adekwatny; językiem brutalnie obojętnym, szorstkim; aż chciałoby się powiedzieć – zimnym.
Dlaczego to właśnie ten tom został doceniony? Dlaczego uznano go za potrzebny? Być może właśnie teraz, w postpandemicznej rzeczywistości, nasze myśli częściej skupiają się na sprawach ostatecznych? Skoro każdy miał okazję przyjrzeć się im z bliska?