fot. Dawid Tatarkiewicz

Z lornetką i aparatem: Solec Wielkopolski

Wysiadłem na nowym peronie i sfotografowałem rozkład jazdy pociągów powrotnych.

Idąc wśród zabudowań Solca mijałem kolejno synogarlicowe hu-huuu-hu, wronę siwą, śpiewającego kopciuszka, wróble na krzewach i plakaty wyborcze na płotach. Nad Wartą natomiast buzia uśmiechnęła mi się szeroko: przede wszystkim ujrzałem rozległą, niezabudowaną przestrzeń. To wartość bezcenna, coraz rzadsza, jak świeże powietrze i czysta woda.

 

Dorosły łabędź niemy siedział na wodzie, mając pod opieką czwórkę potomstwa, całkiem już wyrośniętego. Nigdzie nie dojrzałem drugiego dorosłego ptaka. Za to koło ucha przeleciał mi szerszeń, machając do mnie skrzydełkami. Łabędzi rodzic popłynął majestatycznie w kierunku mostu kolejowego i, kiedy był już około sto metrów od potomstwa, odezwał się kilkukrotnie, na tyle głośno, że i ja to usłyszałem. Łabędź niemy nie jest więc wcale taki niemy, choć może nie jest też wokalnym wirtuozem.

Młode okazały się posłuszne i powoli, jeden po drugim, ruszyły za opiekunem. Kiedy chwilę później rodzic podleciał w okolicę mostu, młode ptaki, dwójkami, ruszyły za nim. Majestatyczny łoskot ich skrzydeł dobiegał do mnie z pewnym opóźnieniem. Przy moście dojrzałem też stado kawek, a za nim: wał chmur idących tutaj od zachodu, a zwiastujących zapowiadany na wieczór deszcz. 

Przeprawa

 

Kiedy wkroczyłem na most, zastanawiałem się, czy podczas mojej wędrówki tym infrastrukturalnym dziełem sztuki, przejedzie po nim pociąg. Z rozmyślań wyrwał mnie przeciągły pociągowy sygnał i nadjeżdżający skład dał się słyszeć od strony stacji w Solcu. Nie miałem już więc wątpliwości, czy rzeczona atrakcja stanie się moim udziałem.

Pęd pociągu jest tu zwykle tak duży, że aż czuje się uderzenie wiatru. W tym przypadku był trochę słabszy, gdyż skład przejechał po oddalonym ode mnie torze. Spory to hałas. Postanowiłem wykonać fotografię nadjeżdżającej lokomotywy, ale migawkę wyzwoliłem z milisekundowym opóźnieniem, stąd przód pociągu wymknął mi się z kadru.

 

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Po przeprawie, poszedłem dalej południową groblą w kierunku zachodnim. W pradolinie dojrzałem dwie sroki, a z drugiej strony grobli, z lasku sosnowego, odezwały się zięby. Gdzieś w pobliżu zakrakał kruk i coś zakwiliło z pobliskiej sosny. Sięgnąłem po lornetkę. Okazało się, że na gałęzi siedzi lerka.

Z młodnika „kiksał” po swojemu dzięcioł duży, który jednak usiadł na czubku drzewa, niczym kos, śpiewający wiosną na całą okolicę i na całe gardło. Zaangażowanie wokalne wspomnianego dzięcioła wcale nie było małe, choć wykonanie już nieco inne od piosenki drozda.

Trzysta siedemnasty kilometr

 

Nad groblą przeleciały skowronki, odzywając się niczym podczas wiosennej migracji. Raz po raz przejaśniało się, zza chmur zaczęło więc przeświecać słońce. Momentami zawiewało nieco mocniej, ale wciąż przyjemnie. W powietrzu dojrzałem stado kilkudziesięciu szpaków.

 

– Hiiijaaaaa! – odezwał się myszołów, po czym usłyszałem i dojrzałem ponownie kilka kruków.

 

W oddali spostrzegłem również kilkadziesiąt jaskółek, tańczących wokół sosen rosnących tu kępkowo.

Kiedy sięgnąłem po lornetkę, nad pobliską wierzbą dojrzałem rój owadów, bez niej niemal niewidoczny. Dzwońce, w liczbie kilkudziesięciu osobników, poleciały w sobie tylko znanym kierunku. Pokazały się i modraszki. Nad dębem też roiły się owady. I nad sosnami. Wyjaśniła się tym samym zagadka krążących tam jaskółek. Po prostu ucztowały.

Wszystko to działo się na moich oczach i na wysokości (mierzonej w poziomie!) 317. kilometra Warty. Około trzynastej wyszło słońce i zrobiło się upalnie.

Warta pełna emocji

Skręciłem w boczną drogę, prowadzącą ani chybi bezpośrednio do rzeki. Z przybrzeżnych zarośli dały się słyszeć dość oryginalne ptasie głosy. Na chwilę o nich zapomniałem, gdyż nad brzegiem powitała mnie rodzina pliszek siwych. Nagle, przestraszył mnie łoskot zrywających się do lotu ptaków. Okazało się, że niechcący wypłoszyłem jakieś kuraki, najpewniej kuropatwy, stado około dziesięciu osobników. Nie powiem, żeby mnie nie przestraszyły swoją gwałtowną reakcją. To pewnie właśnie je słyszałem tutaj przed chwilą. O, i jeszcze jeden osobnik dołączył do reszty!

Jednak nie tylko ptactwo czyniło tu harmider. Również w samej Warcie działy się arcyciekawe rzeczy. Mimo okołopołudniowej pory, w najlepsze polowały rybie drapieżniki. Raz po raz głośny plusk przetaczał się po tej płynącej tu z rozmachem rzece. Zacząłem więc zwracać baczną uwagę na to, co się tu dzieje.

Naraz wyskoczyła nad wodę cała ławica połyskujących jasnosrebrną barwą rybek, co najmniej kilkadziesiąt osobników. Coś cudownego! Ale im zapewne wcale nie było do śmiechu. Nie były też zainteresowane walorem estetycznym swoich poczynań. W tej zapierającej dech w piersi gonitwie, walczyły o życie – uciekały przed drapieżnikiem. Nie wiem, czy gonił je boleń, szczupak czy okoń. Dość powiedzieć, że działo się to w zasadzie równolegle po obu stronach rzeki, przy obu brzegach. Coś naprawdę niesamowitego, dzikiego, nieokiełznanego, nie tak znowu często obserwowanego.

 

fot. Dawid Tatarkiewicz

fot. Dawid Tatarkiewicz

Wracając stamtąd na groblę, zauważyłem, że lecący kruk wygląda jakoś dziwnie. Przyłożyłem lornetkę do oczu i zobaczyłem, że to, co trzyma w dziobie, wije się niczym piskorz. Był to najpewniej padalec, którego krukowi udało się jakoś pochwycić. 

A przyjechałem tu po fotografię. I fotografię stąd zebrałem. Nawet więcej niż jedną. Tu zresztą wszystko jest fotografią. Prezentuję Państwu trzy statyczne, ale naładowane emocjami obrazy. Nadwarciański tryptyk z okolic Solca.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0