fot. Z. Szerstobitow

Echa rzeki

„Chciałabym stworzyć opowieść o rzece istniejącej w ludziach” – Maria Krześlak-Kandziora o projekcie stypendialnym i obecności zagadnień przyrodniczych w humanistyce.

 

 

Barbara Kowalewska: Najpierw była przygoda z księgarnią…

Maria Krześlak-Kandziora: Przygoda z księgarnią jest ważna, dużo tam się zaczęło i trwa do dzisiaj. Założyłam ją dziesięć lat temu, bo chciałam mieć dużo miejsca na książki. Miałam już wtedy spore doświadczenie księgarskie, wcześniej współpracowałam z dwiema księgarniami. Pracowałam też w Radio Afera, prowadząc raz w tygodniu audycję o literaturze „Poczytalnia”, razem z Natalią Szenrok i Martą Kowerko.

Współpracowałam także z wydawnictwami. I gdy kończył się remont kompleksu Sali Wielkiej w Zamku i pojawiła się przestrzeń kawiarniana oraz miejsce obok do wykorzystania, poczułam, że to szansa na sprawdzenie, czy prowadzenie księgarni jest tym, co chcę robić.

Była moja przez siedem lat. Mawiam, że to było „Siedem dobrych lat” jak w tytule książki Etgara Kereta, chociaż jego książka jest o relacjach ojcowsko – synowskich, nie o pracy w księgarni (śmiech). No ale było to rzeczywiście siedem dobrych lat z ludźmi i książkami.

 

BK: Jak to się stało, że przyroda jest tak ważna w pani życiu? To sprawa korzeni? Miejsca, z którego pani pochodzi?

MKK: Podobno każdy amator przyrodnik musi mieć swój mit założycielski. Ja się urodziłam w Poznaniu, ale mieszkałam w Puszczykowie. Gdy się jedzie pociągiem z Poznania do Puszczykowa, wjeżdżamy w las, mokradła i odcinamy się od miasta. Zmienia się wszystko. Puszczykowo było dawniej letniskiem dla poznaniaków. Tutaj jest inny klimat.

 

Mój dom rodzinny stał około stu metrów od lasu. Tam się bawiłam z dziećmi z tej samej ulicy, spędzaliśmy dużo czasu na świeżym powietrzu. Dziś też nie wyobrażam sobie życia bez kontaktu z przyrodą.

To dlatego opuściłam najpierw księgarnię, a potem Centrum Kultury ZAMEK – po kolejnych trzech dobrych latach w Zespole ds. Literatury. Prawdopodobnie nie jestem w tej chwili w stanie funkcjonować w przestrzeniach zamkniętych. Takie „dzikie” uwarunkowania. Trudno powiedzieć, co będzie dalej (śmiech).

 

BK: Prowadzi pani też zajęcia z humanistyki środowiskowej na School of Form w Warszawie. Czym jest ta humanistyka środowiskowa?

MKK: Prowadziłam zajęcia w ramach pracowni humanistyczno-społecznej. School of Form zaprasza do współpracy ludzi z różnymi doświadczeniami naukowymi czy badawczymi. Myślę, że po to, by otwierać projektantów na inne sposoby myślenia.

Moje zajęcia były swobodnym konwersatorium. Literatury używaliśmy do opowiadania o zmianie klimatu, rozmawialiśmy o różnym sposobie pisania i opowiadania o przyrodzie, która wydaje mi się niebywale ważna w myśleniu o przyszłości. A tym zajmują się projektanci. I nie tylko oni.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Kluczem, jakiego używam, jest interdyscyplinarność. Zachęcam studentów do sięgania nie tylko po literaturę naukową, ale i esej, prozę oraz oczywiście poezję. Tam wszędzie odbija się stan świata, pisarze to też ci, którzy często projektują inne światy, używają wyobraźni, na której deficyt podobno cierpimy. Wydaje mi się, że humanistykę środowiskową można więc opisać jako naukę, która próbuje dyskutować z antropocenem, dostrzega zmiany – zmianę klimatu, kryzys planetarny, kryzysy społeczeństw wywołane rozpadem więzi, dostrzega istoty pozaludzkie, wreszcie – jest właśnie interdyscyplinarna. Widzi i analizuje związki przyczynowo – skutkowe, wie, że sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy jako ludzkość, to nie jest coś nagłego.

Ja pokazywałam na przykład, jak literatura opowiada o przyrodzie i zmianach dokonywanych w niej przez człowieka na przestrzeni ostatnich lat. Teksty literackie pozwalały i pozwalają opowiedzieć o naszym stosunku do przyrody. Odbijamy się w nich, widać, jak się zmienia język wraz z rosnącym zagrożeniem katastrofą klimatyczną.

Na przykład czytając „Polowanie na małego szczupaka”, książkę o Laponii, która nie mówi wprost o katastrofie, napotykamy opis upalnego lata, bohaterowie słyszą z radia, że tak gorącego lata jeszcze nie było. To są pośrednie dowody, że klimat się ociepla. W ten sposób fakty naukowe i teksty literackie uzupełniają się w opowieści o realnym świecie. Są sprzymierzeńcami.

 

BK: Ma pani także za sobą współpracę z Instytutem Biologii Ssaków w Białowieży. Na czym polegała ta współpraca?

MKK: Do Puszczy Białowieskiej jeździłam przez wiele lat. Pracuje tam między innymi Tomek Samojlik, zajmujący się historią puszczy, autor książeczek dla dzieci o żubrze Pompiku. Więc kiedyś pojechałam z nim zrobić wywiad – prowadziłam wtedy bloga. Wtedy zakochałam się w Puszczy Białowieskiej i zaczęłam regularnie zaglądać i do lasu, i do Instytutu, poznawać naukowców, ludzi tam pracujących.

Moja współpraca z Instytutem rozpoczęła się od tego, że zwróciła się do mnie Joanna Łapińska z pytaniem, czy wsparłabym ich w działaniach promocyjnych w ramach Open Forest Data, cyfrowego repozytorium przyrodniczego danych naukowych.

 

Była to półroczna przygoda. Instytut archiwizował swoje zasoby, np. czaszki żubrów, kości pozostające pod opieką Instytutu, herbaria Politechniki Białostockiej. Towarzyszyłam im przy skanowaniu czaszek żubrów, szkieletów drobnych ssaków – nietoperzy czy ryjówek, dokumentowałam to i wspólnie pracowaliśmy nad popularyzacją tych zasobów.

Skany 3D czaszek można dzisiaj oglądać – korzystają z nich choćby twórcy gier komputerowych, a więc nie tylko naukowcy. Instytut ma też tzw. zbiory mokre – zakonserwowane w alkoholu szczątki zwierząt. Jest tam np. nietoperz z Ameryki Południowej przywieziony przez Arkadego Fiedlera, który mieszkał w moim rodzinnym Puszczykowie.

 

BK: Na czym ma polegać projekt „Warta intymnie”, który zamierza pani zrealizować w ramach stypendium Marszałka?

MKK: Chciałabym opowiedzieć o Warcie z perspektywy nieoczywistej. Rozpocznę od domu, to tam się zaczynają różne historie związane z rzeką. Nie pamiętam silnej relacji z rzeką. To mnie dziwi, bo dzisiaj, gdy rzeki wysychają, znikają, zastanawiam się, na ile jest ona obecna w moim życiu.

 

fot. Z. Szerstobitow

fot. Z. Szerstobitow

Nie wiem, czy to prawda, czy fikcja, ale mówiło się, że nasz dom leży w starym korycie Warty. Mówiło się, że tam płynęła, zanim się ukształtowało dzisiejsze koryto rzeki. To teren polodowcowy, mamy tu morenę czołową i jeziora w pobliżu. Ktokolwiek budował na tym obszarze dom, sąsiedzi mówili, żeby nie za głęboko kopać, bo woda wybije. Jak była powódź, to mój tata schodził do piwnicy, gdzie był tzw. dołek kontrolny i sprawdzał, czy woda nie wybija. Teraz wody gruntowe opadają i wody w dołku nie ma. To zdanie „Nie kopcie za głęboko” jest „echem rzeki”.

Kolejny trop to opowieść taty, który wychowywał się w Śremie, o łowieniu ryb i ich oprawianiu, czego nie lubił, ale z drugiej strony pływał po tej rzece kajakiem. Parędziesiąt lat temu kojarzyłam też Wartę z kąpielami. Wtedy wspominało się przypadki utonięć. Teraz raczej rzadko ktoś pływa, Warta nie uchodzi za czystą rzekę. Rzeka pojawia się więc jak echo, we wspomnieniu.

Druga grupa historii dotyczy okolic Czeszewa, gdzie w Czeszewskim Parku Krajobrazowym są starorzecza Warty. To miejsce zawsze mnie przyciągało. Może za chwilę znikną, na razie udało się je ocalić, rzeka opływa park naokoło. Ale starorzeczom grozi zniknięcie.

Motywem przewodnim w książce ma być więc znikanie i echa. Przestało się mówić „Nie kopcie za głęboko”, ludzie już się nie kąpią, bo Warta jest zanieczyszczona. Jest tu dużo duchów, dzisiaj ta rzeka jest inna niż kiedyś. Z Czeszewskim Lasem związany jest także trop naukowy i ornitolog Jan Sokołowski, który uratował czeszewskie starorzecza od wyschnięcia.

Chciałabym stworzyć opowieść o rzece istniejącej w ludziach, którzy mieli z nią coś wspólnego, chociażby kontrolując dołek albo planując budowę wałów tak, by ratować nie tylko pola uprawne, ale i przyrodę.

 

BK: Czy natura i kultura, które w historii myśli ludzkiej przeciwstawiano sobie, spotykają się w jakimś miejscu?

MKK: Myślę, że jedno bez drugiego nie istnieje. To jest szeroki temat. Rozmawiam o tym ze studentami. Czy to można rozdzielać? To rozdzielenie słychać w kartezjańskim podziale na duszę i ciało, zakładającym, że natura jest czymś dzikim, a kultura tym, co człowiek wnosi do cywilizacji, poza ciałem ma też duszę, umysł. To myślenie stało się biczem na nas.

 

Jesteśmy częścią przyrody, ale od dawna człowiek grzebie w niej strasznie, chyba już nie ma jej w nienaruszonej przez człowieka postaci. A nie moglibyśmy tworzyć kultury, gdybyśmy nie funkcjonowali w określonym środowisku.

Podoba mi się określenie „kultury bakterii”. Jak widać natura też ma swoją kulturę. Ta kultura żyje w nas, przecież organizm człowieka nie przeżyłby minuty bez mikrobiomu (choćby bakterii), jaki zasiedla nasze ciała.

O kulturach nie-ludzi piszą naukowcy, humaniści, np. Agata Kowalewska w książce „Refugia. (Prze)trwanie transgatunkowych wspólnot miejskich” opisuje, jak wygląda kultura bobrów, jak przekazują sobie informacje, skąd pochodzą, czy są inne niż bobry żyjące z dala od ludzi?

Nauka obserwuje, jak zarówno organizmy ludzkie, jak i nie-ludzkie tworzą swoje systemy kulturowe, swoje biotopy. Żeby przetrwać.

 

Maria Krześlak-Kandziora – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, w 2012 r. założyła księgarnię Bookowski, z którą rozstała się po siedmiu latach. Współpracuje z agencją autorską Opowieści przy produkcji i promocji festiwali literackich oraz  moderuje spotkania autorskie – specjalizuje się w tematyce przyrodniczej. W 2022 r. współpracowała z Instytutem Biologii Ssaków PAN w Białowieży przy promocji podlaskiego cyfrowego repozytorium przyrodniczych danych naukowych Open Forest Data. Współpracuje z warszawską School of Form. Do maja 2024 r. związana z Zespołem ds. Literatury Centrum Kultury ZAMEK w Poznaniu. Laureatka Stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego na 2024 rok w dziedzinie kultury.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0