Strefy komfortu / zony strachu
Opublikowano:
28 kwietnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Gdy piszę tę recenzję, świat zachodni żyje jeszcze pożarem katedry Notre Dame w Paryżu. Media społecznościowe zalewa fala postów zmieniających status budynku z realnego zabytku w monumentalny ideologiczny instrument, na którym wygrywane są najróżniejsze kulturowe narracje i światopoglądy.
HOMO VITRUVIANUS W ROZKROKU
Gdy piszę tę recenzję, świat zachodni żyje jeszcze pożarem katedry Notre Dame w Paryżu. Media społecznościowe zalewa fala postów zmieniających status budynku z realnego zabytku w monumentalny ideologiczny instrument, na którym wygrywane są najróżniejsze kulturowe narracje i światopoglądy.
Prawicowa strony publicznej debaty na podstawie spirytystyczno-mistycznych skojarzeń wiąże pożar z „diabelstwem”, karą Bożą za multikulturalizm, „chorą laicyzacją” czy „gej barami”. Choć na lewicy przeważają odczytania racjonalizujące, to tu też nie brakuje myślenia magicznego, można też usłyszeć wypowiedzi w tonie odwetowym, łączącym pożar z „karą za pedofilię” i inne „kościelne zbrodnie”. Biorąc pod uwagę chociażby niedawne zaangażowanie lewicy w krytykę „symbolicznego spalenia bożków” [czytaj: książek przez katolickiego księdza w Gdańsku], hasło „niech płonie” nie broni się wcale.
W lawinowo narastających jedno- i wielowersowych postach i tweetach najskromniej pod względem liczebności wypadają te najmniej egzaltowane, które mówią o przypadku czy przygodności, a także i te pragmatyczne, uznające za przyczynę pożaru techniczną usterkę. Obserwując media, odnoszę zatem wrażenie, jakby na ruszt płonącej katedry znaki czasu projektowała jakaś Jenny Holzer napiętego do granic możliwości zbiorowego umysłu: „płonący symbol chrześcijańskiej Europy”, „pogrzeb chrześcijańskiej Francji”, „perła średniowiecza”, „symbol klas uprzywilejowanych”, „fetysz kultury i tożsamości europejskiej”, „dzieło ludzkiego geniuszu”, „francuski 11 września” etc.
Okoliczność pożaru katedry otworzyła nowy rozdział truizmów mówiących o nas więcej, niż jesteśmy sobie w stanie uświadomić.
Choć w dżungli interpretacji tego pożaru przed oczami wyobraźni stanął mi również wirtualny Homo Vitruvianus w symetrycznym rozkroku, nie pójdę jednak jak w dym (sic!) za kolektywną narracją o kryzysie ludzkiej cywilizacji i ważących się na naszych oczach losach świata. Gołym okiem widać, że zarówno dramatyczne oceny przeszłości, jak i teorie spiskowe dotyczące teraźniejszości, wedle których wywołanie pożaru miało być – dla przykładu – sposobem na stłumienie protestu „żółtych kamizelek”, mają antropocentryczny charakter.
Jak niehumanitarna jest nasza litość, pokazują z kolei zestawienia zdjęć płonącego zabytku kultury zachodniej z fotografiami zniszczonej Gazy, dymiącej się Syrii czy wojny w Jemenie. Obok witruwiańskiego człowieka przysiada więc chimera schyłku antropocenu. Zwraca uwagę świata na cyniczną strategię whitewashingu niemieckiej kompanii węglowej RWE AG, która współfinansuje odbudowę katedry, a jednocześnie za sprawą swojej działalności odkrywkowej jest odpowiedzialna za zniszczenie neoromańskiego kościoła w jednej z niemieckich wsi.
Apokaliptyczny obraz pożaru zapala dyskurs posthumanistyczny, który łączy zwęgloną konstrukcję architektoniczną z topniejącymi wieżami lodowców, wymierającymi gatunkami zwierząt czy pożarami lasów spowodowanymi zmianą klimatyczną. Uf, na szczęście pszczoły zamieszkujące dach katedry ocalały. Z tym się zgadzam i tu pasuję.
Obecny w mediach społecznościowych przeważająco zero-jedynkowy dyskurs pokazuje, że nasze strategie przetrwania cywilizacyjnego kryzysu nie są aż tak skomplikowane jak złożona konstrukcja gotyckiej katedry, a historie ludzkich emocji kryją w sobie więcej pułapek niż porządku. Wspólnym mianownikiem dla uparcie toczących się wojen kulturowych jest odczuwanie zagrożenia, niepokoju, schyłku, poczucia choroby, katastrofy i zadawanie sobie nawzajem palących ran.
TAM, GDZIE SPOTYKA SIĘ POCZĄTEK I KONIEC LUDZKIEJ CYWILIZACJI
W czasie, w którym unerwiony system sklepień katedry Notre Dame staje się częścią mniej widocznego systemu naczyń łączących ze sobą różne strony barykady dogorywających, późnokapitalistycznych społeczeństw, w poznańskiej galerii Skala trwa oszczędna, bo złożona zaledwie z trzech prac wystawa Huberta Czerepoka „Porządek”.
Jej tematem są początki ludzkiej cywilizacji widziane z perspektywy maszyn. Punktem wyjścia do pokazanego na niej filmu „Początek”, a także rysunku i neonu, była refleksja nad wykopaliskami archeologicznymi prowadzonymi na wzgórzu Karahan Tepe w południowo-wschodniej Turcji, kryjącego w sobie ruiny neolitycznej świątyni – jednego z najstarszych miejsc kultu stworzonych przez człowieka. Rysunek terenu wykopalisk powstał na podstawie zdjęcia lotniczego; neon przedstawia natomiast pająka ze wzoru wydłubanego przez człowieka neolitycznego w skale.
O sztuce Czerepoka miałam już okazję pisać, przyglądając się jego dawnej pracy „Muzeum” (2002). Była ona fikcyjną rekonstrukcją relacji patriarchalnej władzy w jednym ze współczesnych muzeów sztuki współczesnej w Niderlandach, z którego dyrektor zrobił sobie własny folwark. Artysta posłużył się w pracy hiperbolizacją, nieprawdopodobieństwem i pastiszem po to, by przybliżyć emocjonalny obraz hierarchicznych stosunków panujących w tej instytucji sztuki.
Projekt „Porządek” w pewnym sensie jest kontynuacją strategii i zainteresowań artysty skupiających się na historii oraz relacjach między sztuką, nauką i władzą.
Teren archeologicznych wykopalisk, tradycyjnie kojarzący się z miejscem poszukiwania historycznej, obiektywnej prawdy o przeszłych cywilizacjach, Czerepok pokazał jako wyzutą z form życia przestrzeń eksperymentu poznawczego, prowokującego pytania na temat systemów wiedzy przyszłości.
Otwierający wystawę film „Początek” powstał z inspiracji „Stalkerem” (1979) Andrieja Tarkowskiego, reżysera, którego interesowało to, jak wiara podtrzymuje przy życiu mózg człowieka w społeczeństwie sowieckim. Tematem filmu Czerepoka jest futurystyczna wyprawa badawcza trzech łazików po terenie starożytnych wykopalisk. Magma 2, Red i Next relacjonują obraz ekspedycji, eksplorują teren, dokonują jego pomiarów i pobierają do badań próbki wysuszonej na wiór i spieczonej czerwonym słońcem gleby. Sondy budzą skojarzenia z drapieżnymi zwierzętami przyszłości, konkurującymi ze sobą o dane i informacje.
O takich zwierzętach-cyborgach nie słyszał nawet David Attenborough, który w najnowszej produkcji Netflixa, „Nasza Planeta”, z przejęciem godnym lepszej sprawy snuje dość patetyczną, humanistyczną opowieść na temat losów Ziemi. Dokonując kolonizatorskiego podboju przeszłości z przyszłości, maszyny bardziej przypominają brutalnych bohaterów amerykańskiego, animowanego serialu science fiction „Miłość, śmierć i roboty”. Nie obejrzałam jeszcze wszystkich odcinków tego serialu, ale już po kilku czułam przesyt heavymetalowymi wizjami dla nastoletnich męskich graczy komputerowych, podniecających się animacjami „gołych babek” w 3D.
Oglądając film Czerepoka, do głowy przyszedł mi również jeden oldskul – odnosiłam wrażenie, że na wyobrażanej przez artystę wiedzy przyszłości piętno odcisnął amerykański, industrialny land art spod znaku „Spiral Jetty”.
Artyści używali wówczas maszyn, które znacząco ingerowały w krajobraz. Dlatego pomyślałam: czy naprawdę na grunt przyszłości trzeba od razu przeszczepić cały ten chropowaty złom? Czy zimny militaryzm maszyn to jedyne, co nas czeka w nauce?
Wtedy dotarły do mnie jednak narracje łazików, które mówiły głosami niemieckiego archeologa, „Stalkera” Tarkowskiego, Nicoli Tesli czy krakowskiego blogera łączącego teorie powstania świątyni na wzgórzu Karahan Tepe z neolitycznymi rzeźbami na Ślęży, mówiły o czymś innym. W maszynowej symulacji naukowej prawdy znalazły miejsce motywy zaczerpnięte z matriarchatu i pogaństwa. Uderzające były powiązania tworzonego przez maszyny obrazu wiedzy przyszłości z wiarą i nadzieją, wyrażone w chociażby pojawiającej się na ekranie sentencji: „najważniejsze to uwierzyć”. Przypomniała mi się „sałata komentarzy”, na którą przerobiona została tak zwana kultura symboliczna człowieka po pożarze katedry w Notre Dame…
OPEN CALL NA WIZJE PRZYSZŁOŚCI
Do projektu Czerepoka powróciłam myślami chwilę po tym, jak w jednej z modnych nadmorskich knajp ze znajomymi artystkami i artystami ekologami – dostrzegającymi, że nasze dni straciły już idealne kreski nad oczami – toczyliśmy dyskusję na temat trwałości ruchu eko w sztuce. Zastanawialiśmy się, czy przyniesie on poważne zmiany obyczajów, postaw i świadomości, czy okaże się trendem obnażającym koniunkturalne zajawki artystycznego środowiska, którego część zainteresowała się aktywizmem.
Pół żartem, pół serio rozpisaliśmy wirtualny open call na wystawę „Notre Dame w sztuce”, prognozując, jakie projekty mogłyby na nią nadejść. Z jednej strony wyobrażaliśmy sobie te pożądane, egalitarnie „uziemiające” katedrę w horyzontalnych relacjach między różnymi gatunkami stworzeń, z drugiej obstawialiśmy, że na wystawę spłyną te podstępne projekty wykorzystujące kościelne ambony do strzelania do zwierząt. Komponentami naszych spiskowych teorii na temat koniecznej przebudowy cywilizacji była zarówno wiara w lepszą przyszłość, jak i ułuda, że stary porządek myśliwych da się całkiem obalić.
Przyznam, że „Porządek” Czerepoka jakoś specjalnie by mnie nie poruszył, gdyby nie dopełniająca go w mojej świadomości społeczna historia pożaru Notre Dame, która swoją apokaliptyczną totalnością plasuje się jednak gdzieś obok epoki fake newsów, medialnych konfabulacji, manipulacji, „jechania na cheatach” i siejących chaos trolli i botów.
Oczywiście szczerze interesuje mnie, czy w przyszłości ludzkie umysły podtrzymywane będą przy życiu przez światłowodowe kable i czy kara za grzechy stanie się wówczas najlepszym montypythonowskim dowcipem.
Jednak wciąż żyjemy w bezpiecznych bańkach naszych małych społeczności przejętych losami planety; naszych małych zonach komfortu, w których namacalne i pożyteczne działania przeplatają się z niewydolnością systemu, o czym mówią niezliczone wydarzenia spod znaku ekologicznej katastrofy, w których nie jesteśmy już w stanie uczestniczyć.
Wyobrażam sobie również, że „powrót Realnego” na miarę przyszłych czasów oznaczać będzie koniec lękowych wizji spod znaku „10 w skali Beauforta”. Znacznie skromniejsza skala strachu: 4, 3, 2, 1, może prowadzić do bardziej afirmatywnych wizji, odbudowujących poczucie bezpieczeństwa.
„Porządek” Huberta Czerepoka to jedna z kilku wystaw zorganizowanych w ramach projektu „Archeologia. Pamięć. Sztuka”, którego organizatorami są Wydział Edukacji Artystycznej i Kuratorstwa UAP, Instytut Filozofii UAM, Instytut Archeologii UAM, Instytut Wschodni UAM, Galeria Skala, Miejskie Galerie UAP.
Kurator: Marek Wasilewski
Wystawa odbywała się od 20 marca do 13 kwietnia 2019 r.
CZYTAJ TAKŻE: Ćwiczenia ze społecznej rehabilitacji. Recenzja spektaklu „Rewolucja, której nie było”
CZYTAJ TAKŻE: Ekstazy, orgazmy i toasty. Wystawa „Sygnalista” Macieja Olszewskiego w Galerii TAK
CZYTAJ TAKŻE: Przemyślmy nasze podróże przez życie, cz. I