Z lornetką i aparatem: W dolinie Prosny
Opublikowano:
21 marca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Obudziłem się po północy. Nie wiem, co było powodem: czy niespokojny sen towarzyszy, czy chrobotanie myszy. A może pogoda?
W ciemności, dioda antyczadowej czujki migotała co kilkadziesiąt sekund, co każdorazowo mogło przestraszyć. Migotało też żółte światło z ulicy, którego poświata cyklicznie sączyła się przez okno. Nagle jednak, świat rozjaśnił się znacznie bardziej, niż mogłyby to wynikać z mocy opisanych urządzeń. Nie musiałem długo nasłuchiwać: grzmot doszedł do moich uszu niemal natychmiast. Tak, to była nocna burza.
Chwilę później, po blaszanym dachu zaczął bębnić grad. Sięgnąłem po latarkę i podświetliłem okno dachowe. Wyglądało, jakby ktoś obsypał je ryżem. Za chwilę przyszedł drugi błysk i niemal natychmiastowy grzmot. Burza była tuż nad nami. Ale prężenie muskułów zakończyła na dwóch wyładowaniach. Zasnąłem więc zmożony błogim snem.
Niemniej, podczas mojego kilkudniowego pobytu nad Prosną pogoda wciąż była dynamiczna. Chmury sunęły po niebie bardzo szybko, z zachodu na wschód. Ścigały się zarówno za dnia, jak i w nocy. Dwukrotnie przyniosły opady śniegu, które po południu płynnie przechodziły w pluchę. Były też przerwy w opadach.
Klangor w dolinie
Podczas jednej z takich przerw wybrałem się na łęg. Jeśli miałbym to ująć w rym, to powiedziałbym tak: w dolinie Prosny dało się już odczuć tchnienie wiosny. Godowo uśmiał się (na to?) dzięcioł zielony. Najpierw gdzieś z okolic wsi, a później dwa osobniki dialogowały w samej dolinie. O dialogu można było też mówić w przypadku żurawi. Najpierw dały się usłyszeć, a później obejrzeć cztery osobniki – zapewne jedna rodzina: rodzice i dwójka rodzeństwa. Za to w większej grupie: kilkudziesięciu ptaków, dały się obserwować zimujące tu zięby.
Kolejnego dnia widziałem już znacznie więcej żurawi. Najpierw, w oddali, naliczyłem piętnaście osobników. Za chwilę w ich pobliżu zerwało się stado czterdziestu pięciu ptaków, a całości dopełniło trzecie stado: składające się z dwudziestu siedmiu osobników. Łącznie osiemdziesiąt siedem zimujących żurawi. Wkrótce potem objawił się moim oczom klucz pięćdziesięciu gęsi sunących po niebie na południowy-zachód.
Jednak mój rekord obserwowanej tu liczby żurawi miałem ustanowić dopiero nazajutrz, gdy liczbę ptaków, które zerwały się w oddali, oszacowałem na nieco ponad sto osobników.
Rzeka i okolice
Stan wody w Prośnie był dość wysoki. Pięknie wije się ona tutaj, opleciona młodszymi i starszymi drzewami, tworzącymi malownicze zgrupowania. Idąc wzdłuż meandrującej rzeki, w pewnym miejscu zauważyłem ciekawe zjawisko: na jednym brzegu widoczna była działalność bobrów, na drugim: działalność Homo sapiens zaopatrzonego w piłę. Który z tych brzegów miał lepszy profil? – może szanowny czytelnik ocenić sam, dzięki załączonej do tekstu fotografii. Rzecz nie wymaga komentarza…
Stado kilkudziesięciu czyżyków przeleciało nade mną z właściwą sobie swadą, popartą – a może w jakimś sensie kierowaną – akustycznym dialogiem, wykonały koło, po czym wylądowały na okolicznych drzewach. Mokradła, torfowisko i płytkie zbiorniki wodne – te ostatnie powstałe w wyniku topnienia śniegu – wydawały się już być gotowe na przyjęcie swoich wiosennych mieszkańców: wszelkiego typu (biologicznie rzecz ujmując: gatunku) płazów. Póki co jednak, zwierzęta te trwały jeszcze w hibernacji, nie dając się przedwcześnie zwieść przeświecającemu słońcu.
Obserwowałem też trzy sójki i dwie sroki. Jedna z sójek podśpiewywała coś „pod dziobem”, inna przefrunęła na ziemię i szukała czegoś do przekąszenia. Na pobliskich krzewach i drzewach, pośród gałęzi, zręcznie przemieszczały się modraszki. Nieopodal nich, a piętnaście metrów ode mnie, żerowały czyże.
Gdy mój telefon komórkowy zaczął dzwonić – zastygły w bezruchu. Niesamowite, jak dobry słuch mają ptaki! Gdy jednak zorientowały się, że to nic groźnego, wróciły do jedzenia. Za to moja obecność na drodze nie spodobała się ziębom, które nie zauważyły mnie wcześniej kroczącego po drodze, przebywając pewnie gdzieś na ziemi. Kolejne grupki ptaków przelatywały więc nieco dalej, orientując się poniewczasie, że podszedłem do nich bliżej, niżby sobie tego życzyły.
Kiedy już wychodziłem z łęgu, zostałem srodze przestraszony przez samca bażanta, który siedział nieopodal drogi i gdy nazbyt zbliżyłem się do niego (oczywiście w błogiej nieświadomości, ogarnięty kontemplacją poranka), nie omieszkał zerwać się z furkotem i głośnym skrzeczeniem. W ułamku sekundy przeleciał nad ścieżką, by za chwilę zniknąć mi z oczu. Chwilową pozostałością po jego wyczynie było rytmiczne, acz przyspieszone łomotanie serca obserwatora… Ot, bażant – dowcipniś!
Oto foto
Tego dnia mogło wydawać się, że aura zmierza w dobrym, to jest pogodnym kierunku. Jednak już niebawem, nad dolinę nadciągnął kolejny front atmosferyczny. Innego dnia zdążyłem jeszcze wyjść z domu o wschodzie słońca i wbrew radarom meteorologicznym pofotografować w dolinie rzeki. Opłaciło się, gdyż Prosna, dzięki swoistemu mikroklimatowi pradoliny, zatrzymała na chwilę opady.
Natomiast wracałem w sypiącym już śniegu. A po południu powtórzył się scenariusz z chlapą.
Do niniejszego tekstu załączam fotografie z pradoliny Prosny. Jeśli jednak wśród czytających te słowa znajdą się osoby z wizualnym niedosytem, zachęcam do zakosztowania większej liczby fotografii, z tych dni minionych już ferii zimowych, dostępnych na moim blogu. Znajdują się tam obrazy interpretujące zastaną rzeczywistość.
Tak już mam, że nie mogę się nafotografować otaczającego mnie świata. I oby nigdy mi to nie przeszło!